fbpx

Młyn Boczarskiego

Wyjść jak Boczarski na młynie...

Boczarski nie miał głowy do interesów. A że interesy cały czas miał w głowie, to smutno się żywot dla niego skończył.

Kiedy noc jest bezksiężycowa a wietrzna, lepiej nie przechodzić ulicą Bernardyńską. A szczególnie dobrze jest omijać wtedy pałac Sobieskich. Bo nie dość, że z pobliskiego – pustego przecież o tej porze – browaru dochodzą w takie noce nabożne śpiewy i dźwięk kościelnych dzwonków, to jeszcze w samym pałacu dzieje się coś dziwnego, tajemniczego, przerażającego… Skrzypią schody, trzaskają drzwi, otwierają się nagle okna, w ciemnych korytarzach słychać kroki… – Oho, wrócił Boczarski – kiwają głową najstarsi mieszkańcy Bernardyńskiej.

Kto to był Boczarski? Kiedy Radziwiłłowie po latach użytkowania pałacu po Sobieskich zdołali doprowadzić go do ruiny, sprzedali zabudowania lubelskiemu prawnikowi Dominikowi Boczarskiemu. Boczarski w murach budynku postanowił urządzić młyn. Wybudował wieżę i umieścił na niej skrzydła wiatraka. Tyle, że umieścił je poziomo. Żaden wiatr tak ustawionych skrzydeł poruszyć nie mógł. I Boczarski zbankrutował.

Opuszczony pałac kupili na licytacji bracia Brzezińscy, którzy założyli w nim młyn parowy. Ale Boczarski o swoim pałacu nie zapomniał, a kiedy umarł – zaczął pojawiać się w nim nocami. A w Lublinie przez długie lata o tym, który efektownie splajtował, mówiło się: “wyszedł jak Boczarski na młynie”.

Potrzebujesz profesjonalnego przewodnika po Lublinie? Sprawdź naszych Przewodników Inspiracji!